Każdy fotograf ślubny musi chociaż raz napisać, że przygotowywanie reportaży ślubnych to wyzwanie, i że do każdego takiego reportażu trzeba się indywidualnie przygotować. Bardzo nie chciałem wpaść w pułapkę takich truizmów, ale cóż – wpadłem. Pozwólcie jednak, że się wytłumaczę, a nie będzie to zwykłe wytłumaczenie.
Przygotowałem sporo zdjęć dla Basi i Damiana, dwojga naprawdę megapozytywnych i energicznych ludzi. Kiedy spotkaliśmy się, żeby omówić, jak będzie wyglądała współpraca, uwinęliśmy się w trymiga. Decyzje zapadały jedna po drugiej, jednogłośnie, a ja byłem pod coraz większym wrażeniem ich zgodności.
Zaczęło się od czegoś, co dla kogoś z zewnątrz mogłoby wyglądać jak sztampa: sesja narzeczeńska na górze Zborów. Popularność tego miejsca wśród par (i siłą rzeczy fotografów) sprawia, że trudno tam zrobić oryginalne zdjęcia. Tu jednak się udało, ale nie była to bynajmniej zasługa miejsca. To po prostu było ich miejsce, a sceneria była tym, czy powinna: tylko i wyłącznie tłem całej sesji.
Sam ślub też był czymś pięknym, tradycyjnym wydarzeniem. To zdecydowanie nie była impreza, tylko uroczystość. Domy pełne gości, ostatnie przygotowania, ale widać, że wszystko było zaplanowane już dawno. Rzadko widuje się taką uporządkowaną radość: prawdziwą, autentyczną, wyczekującą, a jednocześnie wpisaną w pewne dość tradycyjne ramy i symbole. To takie uczucie, które każe biec i skakać, ale jednocześnie ma się świadomość, że jakby trochę nie wypada.
Młodzi dojechali do kościoła w eskorcie OSP, a Basię do ołtarza poprowadził jej tata – dla mnie to zawsze piękna chwila, a przy okazji pełna najgłębszych emocji, których ojciec – jak to ojciec – nie potrafi do końca ukryć, choć bardzo się stara. Jest w tym coś magicznego: to taka tradycja, którą dziś się coraz częściej odrzuca, wykorzystując różne uzasadnienia symboliki, ale też gest, bez którego podziękowania dla rodziców wydają się jakoś tak mniej wybrzmiewać.
Kościół udekorowany został ze smakiem, czuć w tym było gospodarską rękę – to nie była kolejna szablonowa dekoracja, którą się po prostu zamawia i przychodzi na gotowe. Ktoś nad tym czuwał, a biorąc pod uwagę, że salę weselną dekorowała rodzina, jestem pewien, że i tutaj wyznaczyli równie wysoki standard.
A skoro już przy weselu jesteśmy: Basia i Damian kochają góry, więc mieli spory wybór. Wybrali Brenną. To miejsce jest piękne samo w sobie, ale jako tło ich wspólnego szczęścia stało się szczególnie wyraziste. A że i pogoda dopisała, to wszystkie zdjęcia właściwie robiły się same – to piękny moment, kiedy właściwie jestem potrzebny tylko po to, żeby uruchomić migawkę.
Tło jest zawsze, autentyczne uśmiechy nie schodzą z twarzy, więc każda chwila jest dobra na zdjęcie. No, może poza niektórymi iście fatalnymi akcjami piłkarzy, bo jako że uroczystość zbiegła się z meczem Polaków na mistrzostwach, co goście mogli podejrzeć na sporym ekranie. No skoro nasza reprezentacja swoją grą nie zepsuła atmosfery, to chyba już wiele mówi, co nie?
Pamiętacie, jak mówiłem o tym, co musi powiedzieć każdy fotograf? No to na tej liście trzeba jeszcze dopisać, że każdy musi mówić o tym, że się stresuje. Do tej pory nie miałem podstaw, ale jak usłyszałem od Basi i Damiana, że właściwie to ich wspólną pasją są rowery, że w wydaniu górskim, to tak – zestresowałem się, co będzie dalej. Usłyszałem hasło „Pieniny”, to się lekko spociłem, a później jeszcze spociłem się (ale tylko trochę), jak się okazało, że pojadę tam ze sprzętem.
I teraz dwa wnioski: pierwszy dość przewidywalny, a drugi… właściwie też. Pierwszy jest taki, że jeśli dwoje nowożeńców znajdzie się w miejscu, które kochają, robiąc to, co sprawia im przyjemność, to plener „robi się sam”. Piękny wschód słońca, piękne emocje, piękne twarze i piękna chwila. Moim zdaniem jest to jeden z najwspanialszych plenerów ślubnych w moim portfolio: to zdjęcia bardzo osobiste, niemal intymne.
I tu pada drugi wniosek. W takich chwilach dociera do mnie nie tylko to, że ode mnie zależy, czy Młoda Para będzie miała doskonałe zdjęcia. Przede wszystkim wtedy czuję się wyróżniony – naprawdę wysoko – bo zostałem zaproszony do wspólnego przeżywania jednej z najważniejszych chwil w życiu. Może to zabrzmieć banalnie, ale stojąc tam z aparatem, dotarło do mnie, jak wielkie mam szczęście, że tacy ludzie jak Basia i Damian, zdecydowali się obdarzyć mnie zaufaniem i powierzyć mi odpowiedzialne zadanie dokumentowania ich emocji.
Dziękuję.
To Wy, Wasze emocje, Wasze przeżycia i Wasz świat tworzycie najpiękniejsze kadry. Wiem, że macie swoje plany i oczekiwania, dlatego chętnie Was wysłucham i dowiem się, co chcecie zobaczyć na fotografiach. Zapraszam do kontaktu.