Na pozowanie się nie pisze…
Każdy reportaż ślubny jest wyzwaniem jedynym w swoim rodzaju, ale są takie, które stawiają poprzeczkę szczególnie wysoko. Jednym z nich była sesja ze ślubu, wesela i pleneru Sandry i Piotra. Pan Młody już na wstępie zaznaczył, że może ktoś inny tak, ale on się na pozowanie nie pisze. I to była dla mnie doskonała wiadomość, ale nie wszystkie takie były…
Na początku wydawało mi się, że Sandra i Piotr szukają fotografa troszkę wbrew sobie, że nie są przekonani co do tego, że ktoś w ogóle zrobi dobre zdjęcia. Pewnie dlatego, że mniej więcej od Pierwszej Komunii żadne z nich nie brało udziału w sesji ani reportażu. A tu jednak ranga jest bez porównania większa i faktycznie. Czy fotograf w ogóle ma narzędzia, które pozwolą mu zatrzymać chwilę? Na to pytanie nie odpowiem – zdjęcia obronią się same.
W czasie całego reportażu miałem olbrzymią pomoc: sprzyjało mi światło. Słowo „jasno” byłoby najkrótszym opisem i przygotowań, i ślubu, i wesela, i pleneru. Wiem, że to sztampa, ale pomyślałem, że dobrze by było, gdyby jakoś to na zdjęciu wykorzystać: ślub, radość, słońce, uśmiech, zabawa.
Mimo sporej liczby gości, cała uroczystość miała charakter kameralny. Sandra przygotowywała się w jeszcze-wczoraj-zacisznym mieszkaniu w Tychach pod czujnym okiem rodziny i świadkowej-przyjaciółki. Atmosfera wybuchła, kiedy Pan Młody (nadal całkowicie ignorując obecność obiektywu) przyszedł do niej z bukietem.
Jeszcze chwila stresu
Sandra i Piotr wzięli ślub w Kościele Marii Magdaleny w Tychach – jasnym, przestronnym, ale nie surowym. Gości weselnych ugościła sala Różana Dolina w Będzinie. Sala z zewnątrz wydaje się zupełnie zwyczajna, od środka – elegancka, stonowana i (nie mogło być inaczej) jasna.
Wesele Różana Dolina
Ciężko mi było odpocząć przy stoliku przygotowanym specjalnie dla mnie, a to z dwóch powodów. Przede wszystkim Sandra i Piotr postarali się, żebym poczuł się jak jeden z gości. Tymczasem zabawa trwała bez wyjątku przez cały czas. Zwykle po paru godzinach wszystko przycicha. W tym przypadku goście tańczyli cały czas. A za każdym razem, kiedy już myślałem, że może przysiądę na chwilę i złapię oddech. W tym momencie pojawiało się uczucie, że coś mi ucieknie sprzed obiektywu.
Koniec końców, choć mogłem się bawić na równi ze wszystkimi, cały czas byłem w biegu. Jestem pewien, że gdyby było mnie trzech albo czterech, to i tak któregoś uśmiechu albo błysku w oku nie udałoby się złapać. Tę serię wielogodzinnej naprawdę niemającej przerw zabawy równoważy plener pod Ojcowem – też przepełniony pogodą ducha, ale już spokojniejszą. Tutaj też widać coś, czego chciałbym życzyć Sandrze i Piotrowi może nawet bardziej niż ciągłej radości – olbrzymia czułość i bezgraniczne zaufanie.